Na sali pooperacyjnej było dobrze. Zero bólu. Zero wysiłku. Cudowne działanie leków. Dopiero pierwsze ruchy jakie wykonałam gdy musiałam zsunąć się z jednego łóżka na drugie, gdy leki przeciwbólowe przestały działać uświadomiły mi, że jestem po zabiegu. Wówczas człowiek ma tylko jedno małe marzenie – żeby przestało boleć. Dom, przystojny mąż, cudowne ciało i inne dobroci są wtedy największymi pierdołami świata.
Do bólu ciała znów dochodzi ból duszy gdy patrzy się na zatroskana rodzinę.
Przy moim łóżku najbliżsi. Z korytarza zagląda kolega poznany na izbie przyjęć. Rozmowy z nim na korytarzu pozwoliły mi przetrwać czas od przyjęcia do operacji. Do dziś gdzieś jest w moim życiu. Rozmawiamy co raz mniej i co raz rzadziej. Ale jest to tego typu osoba, która zawsze zostaje w naszej pamięci.
Rodzina, siostra – to ona postawiła mnie pierwszy raz na nogi. Ciało się trzęsło. Mięśnie bolały. Trudno było oddychać. Z ulgą położyłam się z powrotem na łóżku. I chciałabym wtedy więcej nie musieć z niego wstawać. Ale przecież nie mogłam się poddać. Nie ja. Po 2 może 3 godzinach wstałam ponownie. Było lepiej. Zrobiłam kilka kroków i znów opadłam na łóżko. Kolejnym razem odeszłam od łóżka kawałek dalej.
Ćwiczyłam oddychanie.
W mej małej głowie się to nie mieściło, ale z godziny na godzinę widziałam poprawę. Mama miała rację, jednak rodzice mają czasem rację…
Nauczyłam się sama siadać: przekręć się na bok, opuść nogi, podeprzyj się na łokciu i wstań. W sumie to takie proste a wymagało wielkiego wysiłku. Ćwiczyłam, narzekałam. Wreszcie z poduszką przyciśnięta do brzucha pierwszy raz poszłam na korytarz. Spacer. Z eskortą. Z dumą.
Z dumą też pierwszy raz sama udałam się do toalety. O 2 w nocy. Pisałam do wszystkich żeby się pochwalić. Kolejny szczyt w kieszeni.
Następnego dnia przyszedł czas na naukę chodzenia po schodach. Wiedziałam, że czeka mnie wejście na 3 piętro.
Najlepszym ćwiczeniem, dzięki któremu pozbyłam się bólu brzucha był śmiech. Gdy zaczynałam się śmiać w pierwszym momencie bolało. Musiałam mocno przyciskać poduszkę do brzucha. Ale po każdej takiej serii śmiechu do łez było lepiej. Pod koniec napadu nic nie rwało mnie w środku. Serio. Nie świruje. Śmiech to zdrowie w każdym aspekcie. Zawsze. Śmieje się ze wszystkiego. Moje życie byłoby zbyt smutne gdybym brała je na poważnie.