Sielanka po powrocie do domu skończyła się po kilku dniach. Nie miałam siły, a może raczej miałam jej co raz mniej. Wtedy nie zauważyłam, że coś się dzieje, myślałam, że to normalne. Po 5 dniach w domu serce mi łomotało, ciśnienie skakało a na myśl o jedzeniu robiło mi się nie dobrze. Przejście kilka kroków do toalety równało się dla mnie z czymś w rodzaju pieszej pielgrzymki nie do Częstochowy a do Rzymu.
Wezwaliśmy pomoc doraźną. Bali się podjąć jakąś decyzję, polecili udać się do szpitala. Wtedy pojawiło się załamanie. Miało być tak pięknie.
Przyjechał po mnie transport medyczny, aby zawieźć mnie do szpitala. Wprawdzie kierowca był nieco zdziwiony, że nie wracam na oddział z którego wyszłam „przecież jestem jeszcze na gwarancji”, ale zawiózł mnie tam gdzie trzeba.
Na izbie spotkałam się z lekarzem, który odesłał mnie do innego szpitala z biegunką, która okazała się Clostridium. M.in. dzięki mnie oddział zamknięto a wszyscy pacjenci byli odsyłani do szpitala, który nie uważał, że powinien mnie przyjąć.
Tym razem diagnoza i działanie okazało się bardziej trafione. Odwodnienie. Tachykardia.
Kilka kroplówek, małe pouczenie i wróciłam do domu. Lekarz nie chciał zostawiać mnie w szpitalu – wiele podobno przeżyłam a na oddziale, na który mógł mnie wziąć podobno były ciężkie przypadki. To było dobre posunięcie. Widziałam tyle cierpienia, towarzyszyłam nadchodzącej śmierci, widziałam jak zabiera ludzi – rzeczywiście nie miałam ochoty znów tego oglądać.
Z tego nieprzyjemnego doświadczenia wyciągnęłam pewne wnioski: gryź, miel, pij, sól, sól i czasem sól. Nauczyłam się również rozpoznawać symptomy zbliżającego się odwodnienia i znalazłam sposoby ich zwalczania.