Po dwóch miesiącach od zabiegu, po dobraniu właściwego sprzętu przyszedł czas na pierwsze wyjście na basen. Bardzo się bałam, ale chęci były silniejsze. Pewnie dzięki A. jednej Dobrej Duszy. Nie chciała słuchać moich obaw ani wykrętów. Kazała ruszyć dupę. Zrobiłam to. Nie było łatwo. W głowie wirowały mi myśli. Organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Kiedy schodziłam po schodach nogi miałam jak z waty. Przez chwile poczułam się jak przed operacją, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że mam nerwice. Wyjście z domu równało się wtedy ze stresem, słabościami i całą masą dziwnych odpowiedzi mojego ciała na to co działo się w mojej głowie.
Tak czy inaczej udało mi się pokonać schody i wsiąść do samochodu. Kiedy go odpalam i skupiam się na jeździe wszystko znika. Prawie wszystko. Wchodząc do budynku już się nie bałam, byłam raczej podekscytowana. Co to będzie, co to będzie? Czy zaleję cały basen? To była wielka niewiadoma. Musiałam sprawdzić. Zgodnie z poradami miałam wejść do wody na 15-max 30 minut. Siedziałyśmy w wodzie ponad godzinę. Nie było przecieku. Nie trzeba było wymieniać hektolitrów wody. Pełen sukces. I zadowolenie. I głód. Nie głód kolejnych przeżyć i emocji. Byłam cholernie głodna i musiałam szybko coś pochłonąć. Zasłużyłam na fast fooda. Smakował lepiej niż zwykle.
Szach mat.