Przez 30 dni po wyjściu ze szpitala wstrzykiwałam sobie leki przeciwzakrzepowe. Robiłam to sama. Czasem potrzebowałam pomocy, aby ktoś ścisnął moje ramię. Swoją drogą już wiele miesięcy wcześniej wykonując sobie pierwszy zastrzyk byłam w szoku. To niebywałe, że igła wchodzi w ciało jak w masło – ale nie to z lodówki.
Jednego dnia poprosiłam o pomoc moją (wówczas 7,5 letnią) Siostrzenicę. Kazałam jej mocno ścisnąć skórę na ramieniu i zrobiłam sobie zastrzyk. Gdy mnie puściła spojrzała na mnie i powiedziała: jesteś dzielna ciociu. Urocze. To był jedyny raz, kiedy nie denerwowałam się, bo ktoś powiedział, że jestem dzielna.
Te 30 dni zastrzyków było czasem oczekiwania na możliwość napicia się alkoholu w jakiejkolwiek formie.
Nadszedł Sylwester. Szwagier kupił szampana. Siedzieliśmy u sąsiadów. Nie mogłam doczekać się godziny 24, a co za tym idzie uwielbianego przeze mnie szampana. I chyba trudno sobie wyobrazić jak bardzo byłam zadowolona kiedy okazało się, że szampan jest wytrawny. Nie do przełknięcia.
Cóż musiałam poczekać do kolejnej nadarzającej się okazji. A ta nadeszła bardzo szybko ponieważ obchodziłam urodziny. Standardowo na ostatnią chwilę postanowiłam zorganizować imprezę a raczej spotkanie, tym bardziej, że były to okrągłe urodziny. Zaprosiłam więc najbliższych znajomych oraz rodzinę.
Nie wszyscy mogli się stawić i jednocześnie wstawić, ale było nas sporo. Na stole stały zakupione w barze piwo oraz woda ognista w starych, zielonych butelkach po wodzie mineralnej. Jedna z kuzynek się nawet pomyliła wlewając sobie całą szklankę wódki – na szczęście dla jej męża a mojego kuzyna powiedzieliśmy jej o pomyłce a dzięki temu mój brat miał kierowcę.
Wtedy wypiłam moje pierwsze piwo. Było pyszne. Dodatkowo po bardzo długiej przerwie z alkoholem byłam bardzo ekonomiczna. Czułam lekki przyjemny szum w głowie. Po kilku godzinach odważyłam się również napić wódki. Jak zawsze na początku mi nie smakowała. Pierwszy kieliszek wypiłam na 3 razy. Kolejny na dwa. A 3 kolejne na raz – w końcu tak pije się rozchodniaki. Byłam lekko rozmiękczona. Było mi dobrze, wesoło. Do momentu wejścia do domu i położenia się w łóżku. Helikopter. Wtedy myślałam, że nawet tuzin helikopterów. Zaczęłam się bardzo bać. Nie wiedziałam jak moja stomia zareaguje. Nie wiedziałam jak będzie wyglądał kac.
Na szczęście udało mi się usnąć. Mama przygotowała mi duuużo herbaty. Obudziłam się po 2 godzinach. Nie czułam nic niepokojącego. Wypiłam kolejną herbatę. Było dobrze. Ale nadal boje się alkoholu. Nie pozwalam sobie na jego zbyt duże ilości jak kiedyś. Wiele lat temu nie zważałam na nic. Piłam ile chciałam i kiedy chciałam. Czasem myślę, że choroba w takiej postaci przyszła do mnie żeby mnie uratować przed problemami i nałogiem. Wszystko co dzieje się w życiu dzieje się z jakiegoś powodu. Teraz potrafię powiedzieć nie, delektować się a nie upijać, bawić bez procentów. Taki ze mnie cykor, czy może się zmieniłam i dojrzałam? Nie wiem. Może powód składa się z kilku pomieszanych małych aspektów. Nie chcę tego analizować. Najważniejsze jest to, że idę właściwą drogą. Tak to czuje.