Każdy w życiu o coś walczy. O miłość, o nagrodę, o świetną pracę, o pieniądze, o ojczyznę, o pokój na świecie.
Ja walczę o siebie.
Rzuciłam rękawice mojej głowie, moim problemom, mojej nerwicy.
Rozpoczęłam terapię.
Analizuje swoje życie. Szukam przyczyn mych lęków i złości. Uczę się rozładowywać emocje we właściwy sposób. W sposób najlepszy dla mnie. W sposób nie raniący innych.
Napinanie mięśni, nerwowe tupanie nogami są okey, ale to nada zbyt mało.
Czasem mam chęć wywarzyć wszystkie drzwi. Potłuc całą zastawę.
Terapeutka poradziła, abym spróbowała uderzać w poduchę rakietą tenisową. Wiedziałam, że to nie dla mnie. Potrzebuje czegoś innego.
W napadzie wściekłości mam ochotę urywać ludziom głowy, jak sąsiad podczas uśmiercania gołębi przeznaczonych na rosół.
Zaczęłam szukać mojego własnego sposobu.
Niewiele myśląc wzięłam telefon do ręki i sprawdziłam, czy na mojej osiedlowej siłowni nie ma żadnych zajęć związanych ze sztukami walki. Są. Kick boxing dla początkujących. Bingo.
Myk, klik i byłam zapisana na zajęcia.
Przed pierwszym pójściem na trening od rana czułam mały ścisk w żołądku. A stojąc już przed salą miałam ochotę uciec. Nie zrobiłam tego.
Po ponad 3 latach braku ćwiczeń już pierwsze okrążenie było dla mnie męczące. Po rozgrzewce myślałam, że zemdleję. Pomyślałam o tym, jak Dziki Trener* w jednym ze swoich filmików powiedział, że jesteśmy w stanie nażreć się jak świnie i jeść nadal gdy tylko zrobi się trochę miejsca w żołądku. Ale zawijamy się od razu gdy tylko zwymiotujemy pod wpływem wysiłku. Byłoby mi ciężko pogodzić się z tym, że wymiękłam. Zwolniłam, wzięłam dwa głębsze oddechy i się nie poddałam. Wytrwałam do końca.
Następnego dnia zorientowałam się jak wiele mięśni posiadam. Coś się zadziało.
Nie mogłam doczekać się kolejnych zajęć.
Gdy na nie poszłam uczący nas Paweł był nieco zdziwiony. Pomyślał pewnie, że jestem (wówczas jeszcze z moją Asiulką) kolejna napaloną na ćwiczenia dziewuszką, która zrezygnuje bo raz dostała w dupę. Nie tym razem.
Zmęczenie, dobre samopoczucie, odprężenie, które spływało na mnie po każdym ciosie z jednoczesnym wydechem. Miałam wrażenie, że wyrzucam z siebie złe emocje. Nie chciałabym z tego rezygnować.
Na jednym z następnych treningów zaczęłam już ćwiczyć te same kombinacje co reszta grupy. Ze względu na brak sprzętu zostałam sparowana z jednym z chłopaków również bez wyposażenia. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak olana przez faceta. Przez 20-30 minut ten człowiek nie odezwał się do mnie ani jednym słowem. Zagadywałam, przepraszałam, miałam wnioski, zadawałam pytania. Nic. Nul. Zero. Bajka.
To był dla mnie znak.
Trzeba kupić rękawice. Może następnym razem uda mi się złapać inna ofiarę.
Totalnie się nakręciłam.
Spełniając marzenia z czasów, kiedy byłam nastolatką zrobię wiele więcej. Podreperuję moją kondycję. Podleczę moją duszę.
No i fajnie.
Choć boję się, że znów ciało zrobi mi na złość i odmówi posłuszeństwa będę walczyć o to, by kontynuować to co zaczęłam.
*Jako ciekawostkę napiszę, że Dzikiego Trenera czyli Michała spotkałam gdy miałam lat 16 na letnim obozie. Świetny czas.
Ostatnie lato przed chorobą.