Na obchodzie ordynator powiedział mi, że chyba czas iść do domu bo zbyt długie siedzenie w szpitalu może działać depresyjnie, a nie ma już potrzeby bym w nim była. Nie jest to super hotel i w 100% zgodziłam się z tym stwierdzeniem, tym bardziej, że zaczynało być mi źle w tamtym miejscu.
Cieszyłam się, ale też bałam…
Na szczęście podróż i wejście po schodach poszły całkiem gładko. Jedzenie, prysznic i do łóżka.
Moja siostrzenica była zadowolona jak mnie zobaczyła.
Miałam założony opatrunek, którego chciałam się pozbyć, ale byłam się, że J. jest na to zbyt wrażliwa. Ale dała radę. Nie było to nic strasznego. Spojrzała i zaczęła gadać dalej. Chciała ze mną siedzieć. Opowiadała różne historie. Widziałam, że po prostu się stęskniła. Nie ukrywam, że mimo, iż byłam zmęczona było to dla mnie bardzo miłe.
Nadszedł wieczór. Wypiłam profilaktycznie leki przeciwbólowe i jako pierwsza położyłam się spać. Słyszałam jak po kolei domownicy również się kładli. Zrobiło się bardzo cicho. Wszyscy usnęli. Wszyscy poza mną. Bałam się. Bałam się zasnąć. Bałam się, że obudzę się i nie będę mogła się ruszyć. Bałam się, że się nie obudzę. Bałam się bo wiedziałam, że nie ma przy mnie personelu medycznego.
Miałam naszykowane picie więc mogłam gasić pragnienie. Stres i nerwy powodowały, że często chodziłam do toalety. Około godziny 2 znów poszłam za potrzebą i spojrzałam w lustro. Byłam bez okularów. Widziałam wielkie oczy, spuchniętą twarz, kawałek ogolonej głowy, ranę. Wszystko było takie nie wyraźne. Wszystko było takie okropne i przerażające. Wróciłam do łóżka. Serce waliło mi jak oszalałe. Miałam wrażenie, że przed chwilą w lustrze to nie byłam ja. To był jakiś potwór. Musiałam się uspokoić. Modliłam się.
Zasnęłam około godziny 4.
Opowiedziałam o tym Mamie i Siostrze.
Myślałam, że kolejnej nocy chyba nie prześpię sama. Ale dałam radę. Nie było już takich niespodzianek w mojej głowie. Był za to pies, który leżał w moich nogach.