Mając stomię i czując, że jestem już zdrowa i mogę wszystko zakupiłam wreszcie bilet lotniczy. Moja siostra, mama i ja nie mogłyśmy doczekać się wspólnych świąt w Szwajcarii.
Dwa tygodnie przed wylotem chyba się czymś zatrułam. Nie mogłam opanować sytuacji. Woda w worku, wymioty. Pierwsze pogotowie odesłałam z powrotem, poczułam się lepiej po kroplówce. Drugie mnie zabrało, kierunek Zgierz.
Oczekiwania na izbie przyjęć. Wreszcie przyjęcie. Wymioty nadal się pojawiały, w worku wciąż była woda. Nie byłam w stanie samodzielnie uzupełnić płynów. Na oddziale nie dostałam zbyt wielu kroplówek. Nie miałam sił. Byłam na nich bardzo zła używając słów cenzuralnych, a używając słów odzwierciedlających moje emocje byłam ostro wkurwiona. Nie nawadniali mnie.
Dziś dziękuję za to Bogu.
Zaczęto szukać drugiego dna mej słabości. Laryngolog, neurolog. Neurolog zażyczył sobie CT głowy. Wsiadłam na niekompletny wózek, pojechałam i zrobili mi badanie. Niedługo po tym jak wróciłam przyszła do mnie pani ordynator, pogładziła po kolanie. Obraz CT był niepokojący więc zabrano mnie na dokładniejszą wersję badania z podaniem kontrastu. Bardzo szybko pojawił się przy moim łóżku neurochirurg z nową wiadomością. Ma pani tętniaki. Gdyby była pani moją siostrą namawiałbym na operacje. Rozmowa trwała bardzo długo. W. wytłumaczył mi wszystko dokładnie. Pierwszy raz go wtedy zobaczyłam. Instynktownie zaufałam, co jest trudne jeśli chodzi o lekarzy.
Do samolotu nie wsiadłam.
Kilka kolejnych operacji pojawiło się w życiorysie.
I kilka kolejnych pierwszych razy